środa, 23 września 2009

W Buenos Aires...

Pojawiłam się w na lotnisku w Buenos Aires z myślą, że tu chwilowo pozostanę. Spełnię marzenia o podróżach po Ameryce Łacińskiej do czasu kiedy świat podniesie się z kryzysu i znów zapanuje wszechobecny entuzjazm. Jedyne co martwiło mnie podczas lotu to dłuższy ubytek w moim CV. Zdecydowanie za rzadko pozwalamy sobie na wariactwa. Wszystko inne miało być piękne: muzyka, tango, energia i rytm stolicy Argentyny oscylujący na granicy 3 kultur Ameryki Łacińskiej, Ameryki Północnej i Europy, pejzaż miasta architektury i sztuki, kawiarnie Borgesa i Cortazara.
Nie byłam w pełni przygotowana na to, co zobaczyłam. Wiem, że odkryłam kawałek prawdy o Argentynie. Wszystko zaczęło się to za sprawą Sabriny, Włoszki poznanej na pokładzie Lufthansy w drodze do Buenos Aires. Ciekawe, że kiedy wybieramy się w daleką podróż, otwieramy szerzej nasze zmysły, budzi się w nas dziecięca ciekawość świata i ludzi... i nawiązujemy rozmowę z zupełnie nieznajomymi.
Tak poznałam Sabrinę. Zajeła miejsce obok w samolocie, byłam przekonana że to dumna, długowłosa, prawdopodobnie 35-letnia Argentynka o śniadej cerze. Po zamienieniu kilku grzecznościowych zwrotów i innych niezdarnych prób nawiązania rozmowy, Sabrina ujawniła że prowadzi doradztwo w zakresie odpowiedzialnej turystyki w Argentynie. Od tego momentu nasza rozmowa żywiołowo się rozwijała... O tym trochę później...


Miałam dosyć turystyki masowej. Czas wolny to największy luksus na jaki może sobie pozwolić współczesny człowiek.

Ja miałam dużo czasu. Będę poznawała po trochu, z szacunkiem, z troską... Tyle że najpierw należało pozbyć się oczekiwań, obręczy własnej kultury w której zostałam wychowana. To ma być mój dom przez najbliższe kilka lat. O tym chcę pisać. To jak żyję interesuje moich najbliższych, których zostawiam w Polsce i za którymi tęsknię. Chcę pisać głównie dla nich.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz