niedziela, 27 września 2009

Siusiaj pod prysznicem, oszczędzaj wodę! Kampania społeczna w Brazylii

Z ciekawostek wyszperanych w niedzielne deszczowe popołudnie: Organizacja SOS Mata Atlantica działająca na rzecz ochrony Puszczy Atlantyckiej przed dewastacją, zorganizowała kampanię społeczną promującą siusianie pod prysznicem. Organizacja przekonuje, że jeśli raz dziennie każdy człowiek wysiusia się podczas kąpieli, to przez rok zaoszczędzi 4380 litrów wody (12 litrów dziennie). Przeciętny człowiek oddaje mocz 4 razy dziennie, a kąpie się raz dziennie. Spuszczając wodę po każdym siusianiu w WC, zużywa się 12 litrów wody pitnej, do której stale nie ma dostępu 1,5 mld ludzi na świecie (1/5 ludności świata). Kampania społeczna rozwiewa inne wątpliwości dot. higieny i estetyki, pokazuje, że w 95% mocz składa się z wody, a w pozostałych 5% z mocznika, soli mineralnych i innych substancji. Kampania przygotowana przez agencję Saatchi & Saatchi obejmuje kampanię informacyjną i animowany spot, na którym sikają za zasłoną kąpielową rodzice, dzieci, ufoludki, artyści, brazylijczycy i obcokrajowcy, King Kong i Statua Wolności, Michael Jordan i Alfred Hitchcock.




Myślę, że kampania może budzić kontrowersje, ale z pewnością w jednym odniosła sukces, coraz częściej porusza się problem ochrony zasobów naturalnych i rozważa alternatywne sposoby na oszczędzania wody. Poza tym, kampania przyciągnęła uwagę mediów na całym świecie. Wygooglałam kilka amerykańskich i angielskich stacji telewizyjnych, agencji prasowych, portali internetowych a nawet naszą Gazetę Wyborczą.
Mata Atlantica to pierwotna puszcza atlantycka, niemal równie ogromna jak Puszcza Amazońska. Rosła niegdyś wzdłuż całego wschodniego i północnego wybrzeża Brazylii. Dziś z tego dziewiczego lasu zostało 7 proc. Na ogołoconym obszarze żyje 120 mln ludzi w 3 tys. miast. A większość wody w tym regionie wciąż pochodzi z rzek wypływających z porastającego góry na wybrzeżu lasu atlantyckiego. Dlatego tak istotne dla Brazylijczyków jest zachowanie tego lasu tropikalnego, który porasta również Rio de Janeiro i stanowi jedną z atrakcji turystycznych.

sobota, 26 września 2009

Asado - przysmaki z argentyńskiego grilla

Sobota. O mały włos nie przegapiliśmy zaproszenia na argentyńskie asado. Piątkowa noc była długa, szalona i jak to bywa w Buenos Aires, mieście które rzadko zasypia, zakończyła się o 6 nad ranem. Zaproszenie, które otrzymaliśmy od Markusa można potraktować jako wyjątkowe, jako że asado celebruje się w gronie rodziny i najbliższych przyjaciół. Po tym jak w końcu udało nam się zwlec z łóżka, wsiedliśmy w samochód i nawigowani jedynie przez znaki drogowe, udaliśmy się do oddalonego o ok. 50 km domu letniskowego Markusa. Nie zabraliśmy butelki wina, bo według zasady, asado przygotowuje gospodarz, a koszty rozdzielone są pomiędzy gości (tym razem ok. 30 osób). Dobry sposób na uniknięcie bardzo alkoholowej imprezy.

Asado to argentyńska forma grilla. Różne kawałki wołowiny smaży się na grillu (parilla) lub otwartym ogniu i podaje w określonej kolejności. Pierwsze podaje się chorizos (małe wieprzowe lub wołowe kiełbaski), morcillas (kaszanka), chinchulines (flaczki do których nie mogę się przekonać), mollejas (trzustki). Następnie costillas (żeberka). Na koniec przychodzi vacío (stek). Do asado serwuje się także chleb i mix z sałaty, rukoli, pomidora i cebuli. Na deser poczęstowano nas lodami na patyku, ale tradycyjnie podaje się też owoce.
Asado przygotowuje asador (mistrz grilla, zwykle gospodarz). Co odróżnia grilla od asado? W przypadku asado, ogień z drzewa rozpala się na uboczu a powstały węgiel drzewny podsypuje się pod grilla. Mięso, wcześniej nie marynowane, zawieszone jest w takiej pozycji i wysokości, żeby zapewnić powolne smażenie bez ubytku tłuszczu. Tłuszcz z kapiącego na węgiel mięsa mógłby spowodować dym, który zanieczyściłby smak mięsa. Zwykle mięso, smaży się powoli ok. 2-3 godzin.
Po usmażeniu, kawałki mięsa serwuje się na tacy. Można przełożyć mięsem suchą bagietkę, bądź wprost nadziać mięso na wykałaczkę lub widelec i rozpocząć degustację. Przy ostatniej tacy mięsa, asadora nagradza się oklaskami i wyrazami uznania.

Zazwyczaj asado organizuje się w weekendy oraz święta, gdy jest ładna pogoda.
Odniosłam wrażenie, że asado to przede wszystkim spotkanie w gronie najbliższych. Dużo się rozmawia, panie wystawiają twarze do słońca, panowie najczęściej chowają się w cieniu, dzieci biegają swawolnie po ogrodzie, te najmniejsze podaje się sobie nawzajem na ręce, psy czatują pod stołami na kawałek mięsa lub niby niewinnie przechadzają się pomiędzy gośćmi.
Zdecydowanie, to było bardzo miłe popołudnie.

piątek, 25 września 2009

Montevideo w jeden dzień


Niewiele jest miejsc w pobliżu Buenos Aires, gdzie można by wybrać się na weekend. Większość zabytkowych miast i cudów przyrody rozrzucona jest na olbrzymiej powierzchni Argentyny i nie sposób obrócić w dwa dni tam i z powrotem. Z Buenos Aires wszędzie jest daleko. Wypady za miasto kończą się zazwyczaj w Delcie Tigru, w Coloni (Urugwaj), Montevideo (stolica Urugwaju) albo w Punta del Este (kurort w Urugwaju). W podróż za sąsiednią granicę, raz na 3 miesiące, wybiera się wielu obcokrajowców zamieszkujących Buenos Aires.
Wybrałam się zatem do Montevideo (w Coloni byłam ostatnim razem).
Montevideo położone jest na wybrzeżu Oceanu Atlantyckiego w estuarium La Plata (powstałej z ujść rzeki Parana i Urugwaj). Jest to stolica, największe miasto i port Urugwaju zamieszkiwane przez ok. 1,4 mln osób. Kolor wody zatoki otaczającej Montevideo nie zachwyca. Tak jak u wybrzeży Buenos Aires ma on mętny piaskowo-różowy kolor. Pierwsze zabudowania w Montevido wzniesiono na półwyspie, dziś najstarszej dzielnicy miasta La Ciudad Vieja (Stare Miasto). Zatoka tworzy naturalny port, do którego przybija nasz prom po 3 godzinach podróży. Stąd możemy pieszo rozpocząć zwiedzanie.
Montevideo sprawia wrażenie sennego miasta. Nie ma tu tego zgiełku, co w Buenos Aires. Może to dlatego że dzień rozpoczynał czwartkowy poranek, większość mieszkańców zapewne pracuje. Wzdłuż ulicy Sarandi zamkniętej dla ruchu przyjaznej pieszym, spacerują starsze panie z pieskami. Sprzedawcy rozstawiają leniwie swoje kramy z lokalnymi rękodziełami, zdobionymi tykwami na mate i wyrobami ze skóry. Ludzie żyją skromniej niż w Buenos Aires, ale nie widzi się tylu skrajnośći, ludzi żyjących w biedzie. Z danych jednej firmy konsultingowej, w Montevideo żyje się najlepiej spośród wszystkich krajów Ameryki Łacińskiej. Z moich obserwacji: w Montevideo żyje więcej ludzi pochodzenia afrykańskiego niż w Buenos Aires, gdzie praktycznie czarnoskórych się nie widuje na ulicach miasta. Natomiast w Urugwaju, kultura i muzyka potomków Afrykanów na trwałe zespoliła się z kulturą i muzyką pochodzenia europejskiego. W rezultacie rozwinęła się candombe, murga, muzyka karnawału, tuż obok popularnego w całej zatoce La Plata nostalgicznego tanga.
Do najciekawszych zabytków należą: Mercado del Puerto - portowa
hala targowa z 1868. Znajdują się w niej restauracje, kawiarnie, sklepy z pamiątkami i wyrobami rzemiosła artystycznego, teatr El Teatro Solis z 1856 r., katedra La Iglesia Martiz, , ratusz El Cabildo de Montevideo (obecnie siedziba muzeum historycznego Museo Histórico Municipal, brama miejska La Puerta de la Ciudadela i cytadela La Ciudadela na Placu Niepodległości Plaza Independencia. Na tymże placu stoi też pomnik José Gervasio Artigasa - narodowego bohatera Urugwaju.
Prom w drogę powrotną odpływał o 19.16. Do domu dopłynęliśmy o godz. 23.00.

Cały dzień nieśpesznie spacerowaliśmy ulicami Montevideo, to popijaliśmy kawę w lokalnych kafejkach. Ludzie uprzejmi i zrelaksowani, uśmiechali się częściej niż porteńos w BA.

Ah! I w jednej z restauracji jedliśmy przepyszny pastel de carne (po angielsku to będzie meat pie). Zapiekany w małym naczyniu ceramicznym mielone mięso w cieście (trochę jak na pierogi). Pychota!

środa, 23 września 2009

W Buenos Aires...

Pojawiłam się w na lotnisku w Buenos Aires z myślą, że tu chwilowo pozostanę. Spełnię marzenia o podróżach po Ameryce Łacińskiej do czasu kiedy świat podniesie się z kryzysu i znów zapanuje wszechobecny entuzjazm. Jedyne co martwiło mnie podczas lotu to dłuższy ubytek w moim CV. Zdecydowanie za rzadko pozwalamy sobie na wariactwa. Wszystko inne miało być piękne: muzyka, tango, energia i rytm stolicy Argentyny oscylujący na granicy 3 kultur Ameryki Łacińskiej, Ameryki Północnej i Europy, pejzaż miasta architektury i sztuki, kawiarnie Borgesa i Cortazara.
Nie byłam w pełni przygotowana na to, co zobaczyłam. Wiem, że odkryłam kawałek prawdy o Argentynie. Wszystko zaczęło się to za sprawą Sabriny, Włoszki poznanej na pokładzie Lufthansy w drodze do Buenos Aires. Ciekawe, że kiedy wybieramy się w daleką podróż, otwieramy szerzej nasze zmysły, budzi się w nas dziecięca ciekawość świata i ludzi... i nawiązujemy rozmowę z zupełnie nieznajomymi.
Tak poznałam Sabrinę. Zajeła miejsce obok w samolocie, byłam przekonana że to dumna, długowłosa, prawdopodobnie 35-letnia Argentynka o śniadej cerze. Po zamienieniu kilku grzecznościowych zwrotów i innych niezdarnych prób nawiązania rozmowy, Sabrina ujawniła że prowadzi doradztwo w zakresie odpowiedzialnej turystyki w Argentynie. Od tego momentu nasza rozmowa żywiołowo się rozwijała... O tym trochę później...


Miałam dosyć turystyki masowej. Czas wolny to największy luksus na jaki może sobie pozwolić współczesny człowiek.

Ja miałam dużo czasu. Będę poznawała po trochu, z szacunkiem, z troską... Tyle że najpierw należało pozbyć się oczekiwań, obręczy własnej kultury w której zostałam wychowana. To ma być mój dom przez najbliższe kilka lat. O tym chcę pisać. To jak żyję interesuje moich najbliższych, których zostawiam w Polsce i za którymi tęsknię. Chcę pisać głównie dla nich.